Do opisania jazdy samochodem z Leonem zainspirowała mnie Barbarka :)
Leon nie należy do grona kotów lubiących podróżować.
Opracowaliśmy jak na razie wstępny sposób spędzania czasu w aucie.
Z założenia Cesara Millano do samochodu należy wsiadać ze zwierzęciem uspokojonym i zrelaksowanym.
W teorii powinniśmy uzyskać spokój ducha, który przeniknie na naszego czworonoga.
Następnie można wykonać ruchy związane z przemieszczaniem się.
Zrelaksowane zwierzę, pogodnie patrzące na świat zostaje umieszczone w samochodzie,
gdzie w niczym nie przerwana sielanka trwa przez całą drogę.
Czy komuś to się udało z kotem?
W praktyce wygląda to tak:
Punkt pierwszy wychodzi nam najlepiej: wszyscy jesteśmy pogodni, zrelaksowani i wypoczywamy
w mieszkaniu. Wstaje jedna osoba i podchodzi jak gdyby nigdy nic do Leona i bierze go na ręce.
Wszystko jest pięknie. W tym momencie osoba zbliża się do transportera i czar pryska.
Po kilku próbach włożeniach, w których Leon potrafi przednią częścią ciała wejść i zaraz się wykręcić i wyjść - cel zostaje osiągnięty. Leon miota się w budce głośno krzycząc, my lekko zadrapani staramy się zachować wymagany spokój :) Z kopiącym kotem wsiadamy do samochodu, nie ma szans by się uspokoił.
Choć może powinno się go przetrzymać by zmęczony dał sobie spokój.
By uniknąć wrzasków czyli rytmicznych zaśpiewów, przesiadam się do tyłu do kota. Wyjmuję drzwiczki z transportera, a na wychodzącego Leona zakładam szelki z przypięta smyczą. Przekonuję go do spania i zasadzam między sobą, a budką. Dopóki nie wyjedziemy z miasta rzuca się na szybę i jest podekscytowany wysokimi kamienicami. Po kilkudziesięciu minutach, kiedy wreszcie przebijemy się za miasto następuje pełna stabilizacja i Leon kładzie się i zapada w drzemkę. W oknach widać już tylko niebo.
Wszystko mija kiedy:
samochód zwalnia, przystaje,
przy zmianie biegów
i kiedy okno zasłaniają drzewa lub domy.
Na szczęście są to krótkotrwałe momenty.
Podróż przebiega w miłej atmosferze ale muszę siedzieć obok Leona.
Jestem ciekawa jak wasze pieszczochy znoszą podróże.